Urodziłam się w rodzinie Świadków Jehowy. Moja matka będąca przez wiele lat pionierką pełnoczasową , (tak u świadków nazywa się misjonarzy, którzy poświęcili się służbie pełnoczasowo) bardzo wierzyła w Organizację świadków Jehowy. Wzrastałam w przekonaniu rychło nadchodzącego Armagedonu, w którym przeżyją tylko chwalcy Jehowy.
Kiedy miałam 13 lat pewien starszy bardzo szanowany w zborze świadków Jehowy brat wraz ze swoją żoną zaczął ze mną studium książki „Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi” i „ Wiedza, która prowadzi do życia wiecznego”. Z dnia na dzień dowiadywałam się z tych publikacji , jakie mam szczęście i zaszczyt…zdobywać tę WIEDZĘ i być w kręgach wybrańców samego Boga Jehowy. Z drugiej strony urastało w mojej głowie coraz to większe poczucie ogromnej odpowiedzialności, co później okazało się być dla mnie ciężarem nie do udzwignięcia. Jako świadkowie Jehowy mieliśmy być idealni, dawać wciąż przykład wszędzie gdzie tylko widzieli nas ludzie.
Zgodnie z wytycznymi zboru i ku oczekiwaniom wszystkich zostałam głosicielką. Od teraz miałam „przywilej” głosić od drzwi do drzwi „dobrą nowinę o Królestwie Bożym”. Moje z natury introwertyczne usposobienie nie bardzo współgrało z chodzeniem od domu do domu, więc w głębi duszy to było dla mnie delikatnie mówiąc trudne zadanie. Nie mogłam jednak zawieść Jehowy i musiałam wciąż udowadniać że zasługuję na Jego „niezasłużoną życzliwość”. Nie mogłam przecież zawieść również braci w zborze, którzy poświęcili mi TYLE czasu i pracy.
Zgodnie z planem w wieku 15 lat na zgromadzeniu okręgowym (kongresie) zostałam ochrzczonym, ordynowanym Świadkiem Jehowy. Pękałam z dumy, gdy wszyscy zaczęli mówić do mnie „siostro”. To był niezwykle ważny i uroczysty dzień. Jednak oprócz uśmiechów, gratulacji, uścisków dłoni, niesamowitości, doświadczyłam czegoś jeszcze. Czegoś o czym wiedziałam tylko ja, choć myślę że nie tylko ja, pośród nowo ochrzczonych wtedy to czułam. To było coś, co od tej pory miało mi towarzyszyć na mojej drodze, jako Świadka Jehowy. To było poczucie OGROMNEGO CIĘŻARU ODPOWIEDZIALNOSCI za cały ten grzeszny „system rzeczy” czyli świat. Bo to ode mnie teraz miało zależeć, ile ludzi zginie a ile przeżyje w nadchodzącym, strasznym gniewie Jehowy, Armagedonie. Bałam się że jeśli nie ostrzegę grzeszników a ci zginą, Bóg uczyni mnie winną ich krwi. W dniu mojego chrztu napisałam na pierwszej stronie mojej Biblii drukowanymi literami, że lepiej nie składać obietnic, niż nie wypełnić tego co się obiecało.
Po około trzech latach wiernej służby, nie opuszczania zebrań zborowych i pełnego posłuszeństwa wytycznym „Towarzystwa Strażnica”, zaczęło mi przeszkadzać poczucie całkowitej kontroli ze strony współbraci. Zaczęłam czuć się jak ptak w klatce, jakbym była w mentalnym więzieniu. Doskonale wiedzieliśmy jako „chwalcy Jehowy” jak mamy myśleć, jak rozmawiać, co robić w wolnym czasie , z kim się zadawać, jak wyglądać…Wiedzieliśmy , że na porządku dziennym w zborze są donosy i jak ktoś robiłby coś „nie tak” pójdzie „na dywanik”. Zaczęło budzić się we mnie jakieś poczucie autonomii. Z kolei to poczucie wolności mentalnej nauczono mnie nazywać atakami Szatana, który mnie próbuje złapać na lep tego złego świata. To była tocząca się wciąż walka o mój umysł. Kiedy nachodziły mnie myśli nazwijmy to „o wątpliwej treści” starałam się zagłębiać w lekturę „Strażnicy”, aby dać odpór złemu. Dziś wiem, że to się nazywa AUTOCENZURA MYŚLENIA. Taki sam mechanizm jest wpajany ludziom np. w ruchu Hare Kryszna. Mówi się im że gdyby nachodziły ich wątpliwości co do jedyno słusznego ruchu Hare Kryszna to maja tak długo mantrować, aż im przejdzie.
Gdy miałam 19 lat ostatecznie zdecydowałam się odejść ze zboru świadkow Jehowy. Nie byłam w stanie dłużej żyć w klatce. Była to dla mnie jedna z najtrudniejszych decyzji w życiu, dlatego że na tym etapie wciąż wierzyłam we wszystkie nauki Organizacji i byłam przekonana o jej jedynozbawczości. Wierzyłam, że odchodząc idę w przepaść. Nie potrafiłam jednak znieść tej ciągłej kontroli i manipulacji. Nie potrafiłam unieść tego ciężaru, tego ciągłego bycia kimś, kim tak naprawdę nie byłam. Czułam się jak jakiś ludek z plasteliny, którego ktoś ulepił i zaprogramował każdy jego ruch i każdą myśl. W poczuciu potępienia i niechybnej śmierci w Armagedonie odeszłam z Organizacji. Obyło się bez tzw. Komitetu sądowniczego. Któregoś dnia przyszli do mnie bracia zatroskani tym że opuściłam się w służbie i jakoś nie widać mnie już na zebraniach. Powiedziałam im, że świadoma wszelkich konsekwencji, odchodzę i moim życzeniem jest skreślenie z listy członków. Od tej pory dla moich wieloletnich znajomych stałam się PRZEZROCZYSTA, niewidzialna. Przestali mnie pozdrawiać, rozmawiać ze mną. Umarłam dla nich, zostałam najprawdopodobniej opętana przez demony lub byłam niespełna rozumu. Krążyły tez plotki na mój temat że wstąpiłam do jakieś sekty.
Kolejnych parę miesięcy po odejściu z Organizacji było dla mnie jednym z najcięższych okresów w życiu. Spadło na mnie ogromne poczucie potępienia. W zasadzie czekałam już tylko na gniew Jehowy za złamanie danej mu obietnicy i straszną śmierć. Miałam poczucie kompletnego oddzielania od Bożej “niezasłużonej życzliwości”. Patrząc w przyszłość widziałam tylko czarną rozpacz i śmierć. Mając niespełna 20 lat w środku byłam wrakiem człowieka. Miałam kompletnie zniszczoną psychikę, lęki i myśli samobójcze…
Giżycko 2000
Tylko Boża łaska sprawiła, że znalazłam się na pewnym chrześcijańskim festiwalu. Byli tam ludzie z całej Polski. Duże pole namiotowe, duża scena na której dzień i noc odbywały się koncerty i ja…ubrana na czarno, z czarnymi glanami, ustami i czarną duszą.. Początkowo chciałam z tamtąd uciec, czułam się tam dziwnie. Jednak było coś w tych ludziach, coś w ich oczach, coś z czym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Uwielbiali JEZUSA. Słyszałam o Jezusie, mówili o Nim w zborze, stał skromnie w cieniu swojego wiekuistego Ojca Jehowy. Czy mógłby istnieć inny Bóg oprócz tego, którego ja znałam? Od tego, który wydał na mnie sprawiedliwy wyrok śmierci?
Pokój i radość na twarzach tych ludzi złamały mnie. Poszłam do swojego namiotu, podarłam całe swoje tomy wierszy o cierpieniu, śmierci, przemijaniu. One były wszystkim co miałam, wszędzie zabierałam je ze sobą. Znaczyły dla mnie więcej, niż moje marne życie. Wszystko w środku mnie krzyczało “Jeśli Ty jesteś tym prawdziwym Bogiem, który może mi wybaczyć i zabrać ten okrutny ciężar to błagam przydz TERAZ.” Wszystko w koło zamilkło. Wiedziałam, ze nie jestem sama, poczułam taka MILOSC, jakiej nigdy w życiu nie doświadczyłam. Poczułam przebaczenie i bezwarunkową miłość- Cały ten ciężar, który nosiłam w sercu po prostu odszedł, by NIGDY już nie powrócić. Poznałam Jezusa, żywego, realnego, doświadczyłam pokoju i radości o które nawet nie śmiałabym wcześniej poprosić. Doświadczyłam ŁASKI, której nie doświadcza się w Organizacji świadków Jehowy. W ich Biblii słowo łaska zamieniane zostało na „niezasłużona życzliwość”. Ludzie, którzy doświadczyli Łaski, wiedzą o czym mówię, wiedzą że to nie to samo…
Wyszłam z tego namiotu z nowym wnętrzem i nowym Duchem. Wszyscy mówili mi o moich innych oczach, z których zamiast smutku biła teraz radość. Fruwałabym wtedy jak motyl, gdybym miała skrzydła. Dostałam nowe życie, narodziłam się na nowo.
Chociaż minęło już 15 lat, nigdy nie powróciły oskarżenia, poczucie potępienia. Od tamtego momentu zawsze wiedziałam i wiem, że jestem zrodzonym z Ducha dzieckiem Bożym. Nie utożsamiam się formalnie z żadną denominacja religijna. Kocham Chrystusa z całego mojego serca. Chrześcijaństwo dla mnie to nie jest religia, to jest RELACJA osobista z Bogiem. Z moich obserwacji wynika, ze to właśnie religijność tą relacje zabija. Jeśli doświadczasz osobistej traumy związanej z odejściem od świadków Jehowy, wiedz, że istnieje coś więcej, niż tylko jej mury. Organizacja powiedziała Ci zapewne, że nie ma nic więcej poza nią. Ze na zewnątrz jest tylko „Babilon Wielki” i horda czyhających na Ciebie demonów i że na pewno skończysz jak mieszkańcy Sodomy i Gomory. . Musisz wiedzieć jednak, że jest wiele prawd. Każdy system religijny kusi posiadaniem tej NAJPRAWDZIWSZEJ. Nie tylko świadkowie wierzą że są „w prawdzie”.
Jezus Chrystus powiedział „Ja jestem Prawdą i Życiem”. On nigdy nie powiedział że istnieje jakaś „wiedza, która prowadzi do życia wiecznego”. Tylko On jest Drogą, Prawdą i Życiem Wiecznym. Tylko On jest odpowiedzią na Twoje rozterki i problemy.
Ewelina Smetaniuk
Ps. Zostałam poproszona o napisanie paru slów o okresie powstawania moich artykułów dla Berei. Byl to przelom roku 2005/2006 i czas moich studiów. Artykuły w zasadzie pochodzą z mojej pracy dyplomowej. Bardzo w tamtym czasie interesowałam sie zagadnieniem psychomanipulacji i wpływu społecznego. Na podstawie moich własnych doświadczeń i wiedzy, którą nabyłam w tym temacie, doszłam do wniosku ze Organizacja świadków Jehowy stosuje bardzo glębokie mechanizmy psychomanipulacyje. Zrozumiałam ze Organizacja wykorzystuje również wszystkie dostępne narzędzia kontroli jak:
- Kontrola zachowań Polega ona na poddaniu całej sfery życia codziennego jednostki określonym regułom.
- Kontrola myśli Polegająca na intensywnej indoktrynacji, która wpaja członkom nowy system przekonań.
- Kontrola uczuć Polega na kontrolowaniu i manipulowaniu emocji poprzez strach i poczucie winy.
- Kontrola informacji
W wielu sektach o charakterze totalitarnym główne źródło informacji stanowią ich wlasne publikacje.
Zainteresowanych tematem odsyłam do dwóch książek. Myslę, że bardzo dobrze wyjaśniają one temat psychomanipulacji i wywierania wplywu.
- Stephen Hassan ” PSYCHOMANIPULACJA W SEKTACH „
- Robert B. Cialdini ” WYWIERANIE WPŁYWU NA LUDZI Teoria i praktyka”